Społeczna odpowiedzialność biznesu
Oryginalny artykuł:
Krystyna Kamińska – „Człowiek w miejscu pracy”
W kapitalizmie, czyli Koncepcja Maxa Bahra opieki nad pracownikami
Max Bahr napisał w swoich wspomnieniach: „To, co ustawa o radach zakładowych wprowadziła w Niemczech po ciężkich bojach dopiero w 1920 roku, myśmy wprowadzili w zakładzie 15 lat wcześniej, dobrowolnie wykorzystując wielomiesięczne wcześniejsze doświadczenia”.
Producent juty
Max Bahr był przemysłowcem niezwykle odważnym, przedsiębiorczym, ale przede wszystkim otwartym na potrzeby pracowników jego fabryki, a także wszystkich mieszkańców jego miasta – Landsbergu. Rozpoczynał od przejętego od ojca sklepu, potem uruchomił wielką szwalnię worków, a zakończył życie jako właściciel największej w Niemczech wytwórni worków z juty. Na początku XX wieku rozmaite worki były potrzebna na każdym kroku, a juta w opakowaniach pełniła funkcję taką, jaką dziś plastik. Zapotrzebowanie było ogromne. Do obróbki juty i wytwarzania tkanin na worki Max Bahr wybudował na Zawarciu nowoczesną fabrykę, w której w polskich czasach mieściły się Zakłady Przemysłu Jedwabniczego „Silwana”.

Godziwa zapłata i przedstawicielstwo
W Landsbergu nie było wcześniej tradycji tkackich, Max Bahr zaczynał od zera. Nowa fabryka ruszyła w 1904 roku. Po roku pracowało tam już 1300 osób. Aby ludzie chcieli przyjechać do tej pracy nawet z odległych miejscowości, trzeba było zapewnić im godziwą płacę i podstawowe warunki bytowe. Właściciel musiał przekonać pracowników, że im się opłaci wytężona i wydajna praca. Ustalono zasady, określono normy, a za to, co dany robotnik wyprodukował powyżej 80% tej normy, dostawał wynagrodzenie w wysokości 33,3% więcej niż podstawowa stawka. Ludzie zaczęli lepiej zarabiać, ale i wydajniej pracować. Aby atmosfera w zakładzie była dobra, by nie chodziło do strajków lub innych zahamowań produkcji, powołano radę. Zakład został podzielony na dziesięć działów. Pracownicy każdego działu w tajnych wyborach wybierali swojego przedstawiciela oraz jednego lub dwóch jego zastępców, w zależności od wielkości działu. Ci z kolei wchodzili do zakładowego komitetu, który reprezentował załogę przed właścicielem. Niezadowoleni mogli zgłaszać uwagi do przedstawicieli swojego działu, a on decydował, czy i jak rozwiązać problem we własnym zakresie, czy też przedstawić go wyżej jako dotyczący nie tylko jednego działu. Przed utworzeniem takiej struktury przedstawicielskiej zdarzały się jedno-, najwyżej dwudniowe strajki. Po utworzeniu – nigdy. Mógł więc Max Bahr z dumą napisać, że w jego firmie rada zakładowa powstała o 15 lat wcześniej niż tworzenie takich rad zagwarantowano ustawą.
Mieszkania dla pracowników
Podobnie prekursorskie były dokonania Maxa Bahra w innych aspektach opieki nad robotnikami i ich dziećmi.
Już w 1889 r. przekonał kilku obywateli miasta do utworzenia Powszechnie Użytecznego Stowarzyszenia Budowlanego. Pierwsze cztery domy z czterema mieszkaniami w każdym powstały przy dzisiejszej ulicy Kosynierów Gdyńskich, na przeciwko hotelu „Mieszko”. Budynki jeszcze nie były otynkowane, ubikacje znajdowały się na zewnątrz, ale każda rodzina miała do dyspozycji dwa pokoje z kuchnią oraz niewielki ogródek, gdzie mogła hodować warzywa i ziemniaki. Ogródek dla każdej rodziny Max Bahr gwarantował, nawet gdy budowano dwu- lub trzypiętrowe domy i gdy trudno było wygospodarować odpowiednie tereny. Następne budynki wznoszono na Zawarciu, w sąsiedztwie fabryki, przy dzisiejszych ulicach Śląskiej, Waryńskiego, Jasnej, Fabrycznej. Od 1889 do 1913 r. powstało łącznie 670 mieszkań, w latach 1914–1915 doszło 9 domów ze 108 mieszkaniami, a do 1925 dalszych 30 domów z 222 mieszkaniami. Łącznie dla pracowników zbudowano 1000 mieszkań. Wszystkie domy na Zawarciu były podpiwniczone, miały bieżącą wodę, kanalizację, WC i centralne ogrzewanie. Wskaźnik określający stosunek liczby mieszkań do liczby zatrudnionym w fabryce był najwyższy w całych Niemczech. Robotnicy mieli możliwość wykupu swojego mieszkania a nawet całego domu, jeśli zobowiązali się wynajmować jedno mieszkanie robotnikom fabryki na korzystnych warunkach. Na taki cel mogli uzyskać pożyczkę na preferencyjnych stawkach. Obowiązywało jednak zastrzeżenie: własnego lokalu nie wolno podnajmować sublokatorom ani sprzedawać w nim alkoholu.
Ochronka dla dzieci
W lipcu 1907 r., czyli już w trzecim roku funkcjonowania fabryki, otwarto ochronkę dla dzieci poniżej pierwszego roku życia. Specjalnie w tym celu zbudowano wolno stojący budynek według projektu cenionego architekta Fritza Crzellitzera, później projektanta łaźni. Dom otoczony był ogrodem kwiatowym i warzywnym, z wydzielonym placem zabaw oraz piaskownicą. Wszystkie pomieszczenia zostały funkcjonalnie zaprojektowanie. Podziw budził system zrzucania specjalnymi rurami brudnej bielizny do pralni w piwnicy, zaś po wypraniu w maszynie i odwirowaniu czysta bielizna przesyłana była specjalną windą do suszarni na poddaszu. Dziećmi opiekowały się pielęgniarki i osoby przyuczone do tego zawodu. Ochronka czynna była od godziny szóstej rano do szóstej po południu. Kobiety, które karmiły swoje dziecko piersią, mogły w ciągu dnia cztery razy wyjść z fabryki, aby nakarmić dziecko. Przygotowano specjalny harmonogram godzin karmienia, aby zachować zasady higieny. Każde małe dziecko było codziennie kąpane i przebierane w należącą do placówki bieliznę i odzież oznaczoną odpowiednim numerem, aby zawsze korzystało ze swojej. Podobnie miało naczynia z własnym numerem. Co najmniej dwa razy w tygodniu ochronkę wizytował lekarz, który badał dzieci, a także określał jadłospis. Dzieci poniżej trzeciego roku życia, które nie były karmione przez matki, otrzymywały na noc i niedzielę odpowiednią ilość sterylizowanego mleka, by uniknąć zmiany pożywienia. Dzieci słabe lub źle odżywione otrzymywały specjalne środki wzmacniające oraz kąpiele solankowe. Rodzice płacili za pobyt dziecka, ale zasadnicze koszty ponosiła firma. W 1910 r. za jeden dzień pobytu dziecka w ochronce rodzina płaciła 19 fenigów, a firma dopłacała 37. Podobne wartości dla 1919 r. to 16 fenigów opłaty rodziców i 2,05 marki dopłaty.
Zakładowe przedszkole
Bardzo szybko okazało się, że starsze dzieci także wymagają opieki i we wrześniu 1911 roku dla przedszkola został ukończony nowoczesny, przestronny budynek z ogrodem. Przewidziany był dla 100–120 dzieci, ale po przybudówce liczbę przyjmowanych zwiększono do 200. Zajęcia w przedszkolu prowadzone były według nowoczesnej wtedy metody Friedricha Fröbla, która na pierwszym miejscu stawia aktywność zabawową w procesie poznawania świata przez dziecko. Oczywiście dzieci otrzymywały także wyżywienie według wzorca prawidłowego żywienia. Opiekę nad dziećmi dopełniała izba położnic a nawet klinika położnicza, gdzie po urodzeniu dziecka matki mogły spokojnie dochodzić do zdrowia. W sprawozdaniu za rok 1912 podpisanym przez Maxa i Margarete Bahrów czytamy: „Nawet jeśli oceni się koszty i dopłaty dla dzieci jako dość wysokie, to ponoszone w ten sposób ofiary uznać należy za uzasadnione, bowiem przemysł nie powinien uchylać się od obowiązku łagodzenia, w miarę swoich sił, szkód związanych z jego rozwojem, szczególnie jeśli chodzi i zdrowie i siły dzieci”.
Zakładowy bank
Max Bahr stworzył własny, firmowy system oszczędzania, bardzo korzystny dla pracowników. Pracownik deklarował, jaką kwotę będzie odkładał co tydzień i była ona potrącana z jego wypłaty. Na kopertach, w których pracownicy otrzymywali tygodniową wypłatę, wyliczono, ile zgromadzą pieniędzy po 30 lub 40 latach oszczędzania. Stopa zysku do pierwszego tysiąca marek wynosiła 8%, od kwoty wyższej 6%. Inne kasy oszczędności dawały w tamtych latach 3–3,5%. Pieniądze złożone w tej kasie pracownik mógł podjąć w każdej chwili. Inną formą oszczędzania była kasa emerytalna, z której można było korzystać dopiero po przejściu na emeryturę, ale tu warunki były jeszcze korzystniejsze. Wkłady były oprocentowane tak samo jak w kasie oszczędnościowej, ale po pięciu latach zakład dokładał 10% zaoszczędzonej kwoty, a po dziesięciu jeszcze doliczał 20%. Choć I wojna światowa zmieniła relacje finansowe, Max Bahr stale czuł się zobowiązany wypłacać robotnikom zgromadzone fundusze według ustalonych zasad.
Dla swojego miasta
Wrażliwość społeczną Max Bahr rozszerzył na wszystkich mieszkańców Landsbergu. W 1898 zainicjował stowarzyszenie, którego celem było utworzenie publicznej biblioteki i czytelni. Sam ofiarował bibliotece pierwsze dwa tysiące książek. Z jego inicjatywy zbudowano Dom Społeczny przy obecnej ul. Dąbrowskiego, w którym znajdowały się pomieszczenia dla biblioteki, czytelni dla dorosłych i czytelni dla dzieci, a także dla organizacji społecznych, przede wszystkim Towarzystwa Gimnastycznego z dużą halą sportową. Dom został ukończony w 1914 r., ale przez pierwsze pięć lat mieścił się tam szpital dla żołnierzy. W czasie II wojny budynek został częściowo zniszczony, a po odbudowaniu mieszczą się w nim technika mechaniczne i elektryczne. Ostatnią dużą budowlą, jaką pozostawił Max Bahr, jest łaźnia zbudowana z jego inicjatywy i w większości z jego funduszy. Sam był zamiłowanym pływakiem i bardzo często podkreślał potrzebę systematycznego uprawiania sportu. Obiekt budowano w latach 1928–1930. 6 stycznia 1930 roku odbyło się uroczyste otwarcie łaźni, oczywiście z udziałem inicjatora. Ale gdy przeprowadzono tu pierwsze ważne zawody pływackie w październiku tego roku, Max Bahr już nie żył. Po krótkiej chorobie zmarł 25 września 1930 r.
Autorytet
Max Bahr był aktywny na wielu polach; zasiadał w Radzie i w Zarządzie Miasta, z ramienia władz miasta nadzorował szkolnictwo. Po I wojnie stał się aktywnym członkiem Niemieckiej Partii Demokratycznej, wybrano go do Narodowego Zgromadzenia Konstytucyjnego, a potem do pierwszego Reichstagu. Wszędzie szukał rozwiązań, które gwarantowałyby postęp, a jednocześnie spokój gospodarczy i społeczny. Dla pracowników jego fabryki i dla wszystkich mieszkańców Landsbergu Max Bahr był niekwestionowanym autorytetem. Uznanie dla niego najdobitniej wyrażono wielkim marszem w dniu 28 października 1928 r. z okazji jego 80-lecia. Od Dębu Bahra (obecnie ul. Towarowa) aż do jego domu przy dzisiejszej ul. Borowskiego przez centrum miasta przeszedł pochód z pochodniami, którego uczestnicy zanieśli swojemu dobroczyńcy uroczyste podziękowania i życzenia dalszego zdrowia. Po śmierci Maxa Bahra cały Landsberg pogrążył się w żałobie. „Za trumną, oprócz asysty i członków rodziny, szedł tłum tych, którzy za życia byli z nim blisko związani, i tych, którzy dziękowali mu za jego dokonania. Na wszystkich ulicach i na cmentarzu tworzyły się wielotysięczne szpalery ludzi oddających zmarłemu ostatnią cześć”.



Hale produkcyjne Stilonu

Hotel robotniczy

Stołówka zakładowa
W socjalizmie, czyli od Żłobka do nagrobka
Zakład pracy opiekunem pracownika w PRL
Pierwsze zdanie Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej uchwalonej przez Sejm Ustawodawczy w dniu 22 lipca 1952 r. brzmi: „Polska Rzeczpospolita Ludowa jest republiką ludu pracującego”. Tym samym na pierwszy plan wysunięta została podmiotowość człowieka. Art. 3. Konstytucji podkreśla, że Polska Rzeczpospolita Ludowa: „1) stoi na straży zdobyczy polskiego ludu pracującego miast i wsi, zabezpiecza jego władzę i wolność przed siłami wrogimi ludowi (…) 5) zabezpiecza stały wzrost dobrobytu, zdrowotności i poziomu kulturalnego mas ludowych”. Te hasła trzeba było wprowadzić w czyn. Uznano, że najlepiej za pośrednictwem państwowych zakładów pracy.
Rada Zakładowa jako przedstawicielstwo pracowników
Już 6 lutego 1945 r. Rady Ministrów zaproponowała, a Prezydium Krajowej Rady Narodowej zatwierdziło dekret o tworzeniu Rad Zakładowych. „Zadaniem Rady Zakładowej – czytamy w art. 3 tego dekretu – jest zastępstwo interesów zawodowych pracowników danego zakładu pracy wobec pracodawcy oraz czuwanie nad wzmożeniem i ulepszeniem produkcji zakładu pracy zgodnie z ogólnymi wytycznymi polityki gospodarczej państwa”. Postawienie w jednym zdaniu jako równorzędnych interesów załogi i państwa musiało – w gospodarce scentralizowanej – przechylić szalę na jedną stronę. Oczywiście wygrały interesy państwa, a bliżej – ideologia socjalistyczna popierająca gospodarkę planową. W 1947 r. wprowadzono pierwszą zmianę w tej ustawie: Rady Zakładowe uzyskały status związku zawodowego, ale już w następnej nowelizacji z 1949 r. w zasadzie utraciły niezależność. Były próby zmiany usytuowania przedstawicielstw pracowników po poznańskich wydarzeniach 1956 r., kiedy to robotnicy zażądali wpływu na zarządzanie zakładem, wyznaczanie norm, korygowanie planów produkcji itp. W ustawie o radach robotniczych z listopada 1956 r. częściowo uwzględniono te żądania, ale już dwa lata później w ustawie o samorządzie robotniczym tego rodzaju uprawnienia zostały cofnięte. Priorytet zyskała tzw. konferencja samorządu robotniczego, w skład której obok przedstawicieli załogi wchodzili przedstawiciele zakładowej organizacji partyjnej, a mogli też uczestniczyć członkowie organizacji młodzieżowej, co w praktyce oznaczało, że liczył się przede wszystkim głos partii. A jednak idea uczestnictwa robotników w zarządzaniu ich zakładem pracy i upodmiotowienia załóg ciągle była tak żywa, że podczas wydarzeń 1980 r. postawiono ją jako punkt równie ważny jak uniezależnienie związków zawodowych. Usankcjonowano ten postulat w ustawie z 25 września 1981 r. o samorządzie załogi przedsiębiorstwa państwowego, co umożliwiło organizowanie ogólnych zebrań pracowników i powoływanie wybieralnej rady pracowniczej. Ciała te otrzymały szerokie uprawnienia w zakresie kontroli działalności przedsiębiorstwa oraz dyrektora. Samorządy załogi odegrały poważną rolę w przygotowaniu przemian ustrojowych w roku 1989 r., ale w nowym ustroju gospodarczym utraciły swoją pozycję i jako relikt gospodarki planowej ostatecznie zostały zlikwidowane. Po transformacji ustroju powstały wolne związki zawodowe, które zgodnie z ustawą z 1991 r. reprezentują pracowników.
Organizacje o charakterze politycznym
W latach Polski Ludowej w każdym zakładzie pracy powoływano Podstawową Organizację Partyjną złożoną z członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w dużych zakładach były Zakładowe Organizacje, którym podlegały wydziałowe POP. Ich zadania to przede wszystkim szkolenia ideologiczne, inicjowanie czynów społecznych i współkierowanie przedsiębiorstwem, ale także działalność o charakterze społecznym: tworzenie dobrej atmosfery pracy, łagodzenie konfliktów, wyjaśnianie ich przyczyn, porządkowanie spraw międzyludzkich. W Stilonie w 1976 r. do PZPR należało 1400 pracowników (członkowie i kandydaci) spośród ok. 10 tys. zatrudnionych. Zakładowa Egzekutywa składała się z 25 osób pracujących w poszczególnych wydziałach. Czuwała nad wszystkim, co działo się w przedsiębiorstwie. Stale powiększała liczbę członków, a sylwetki nowych prezentowane były na łamach „Stilonu Gorzowskiego”. W Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego Zakładowa Organizacja Partyjna w połowie lat 70. liczyła ok. 500 członków, tj. 10% załogi, skupionych w ośmiu POP. Pracą kierowała 9-osobowa Egzekutywa, plenum liczyło 19 członków. W Zakładach Mechanicznych w 1969 r. było 415 członków i kandydatów, w tym tylko 44 kobiety i aż 168 pracowników umysłowych. 85% kadry kierowniczej należało do PZPR. W Silwanie w 1979 r. spośród 3372 zatrudnionych było 645 członków i kandydatów PZPR. Przeważała młodzież do 29 roku życia. W ZREMB-ie w 1975 r. członkami PZPR było 85 pracowników. Mimo rozlicznych form pozyskiwania, liczba członków PZPR w dużych zakładach pracy stanowiła od 10 do maksymalnie 20% wszystkich zatrudnionych. Organizacjami o charakterze politycznym, które w latach 70. funkcjonowały w dużych zakładach pracy były także: Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
Inne organizacje
Politycznym założeniem było, aby w każdym zakładzie pracy funkcjonowały rozliczne organizacje branżowe lub społeczne, aby pracownicy mogli w ramach firmy realizować swoje zainteresowania, a jednocześnie aby władze polityczne mogły czuwać nad ich programami i działaniami. Działający w Stilonie Związek Zawodowy Chemików skupiał 90% zatrudnionych. Kierowała nim Rada Przedsiębiorstwa, struktura obejmowała 8 rad zakładowych i 20 rad oddziałowych. Celem działalności związku było: „ukształtowanie wzorca osobowego pracownika i obywatela, czynne współgospodarzenie zakładem, nawyk dobrej roboty, gospodarski stosunek do własnego warsztatu pracy, poczucie solidarności z masami pracującymi całego świata, dążenie do rozwijania własnej osobowości i osiąganie wyższych pozamaterialnych celów życia”4 . Poza warstwą ideologiczną cele te niewiele różnią się od celów zakładanych przez organizacje polityczne. W Stilonie bardzo aktywne były także: Stowarzyszenie Naukowo-Techniczne Inżynierów i Techników Przemysłu Chemicznego, Polskie Towarzystwo Ekonomiczne oraz Klub Techniki i Racjonalizacji. W Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego do Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Budowlanego należeli wszyscy zatrudnieni, 22 osoby liczyło plenum, było 9-osobowe prezydium i 55 mężów zaufania i społecznych inspektorów pracy. Krąg zainteresowania: wczasy, kolonie, sanatoria, mieszkania, także bezpieczeństwo i higiena pracy, profilaktyka, ogródki działkowe i inne kwestie społeczne. W Zakładach Mechanicznych do Związku Zawodowego Metalowców należeli wszyscy pracownicy. Co charakterystyczne, w monografii przygotowanej w 1970 r. z okazji 25-lecia zakładu takie same są zadania i cele związku oraz rady zakładowej. W Zakładach Przemysłu Jedwabniczego „Silwan” 1979 r. pracowały 3372 osoby, kobiety stanowiły 62,4%, a pracownicy poniżej 30 roku życia 32,8%. Wszyscy należeli do Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Odzieżowego i Skórzanego, ale do Stowarzyszenia Włókienników Polskich tylko 93 pracowników, w tym 34 inżynierów i 56 techników. We wszystkich zakładach powoływano Kluby Techniki i Racjonalizacji, których członkami byli racjonalizatorzy. Wymyślali oni nowe rozwiązania lub udoskonalali już funkcjonujące, byli otaczani powszechnym szacunkiem i solidnie gratyfikowani.
Od żłobka do nagrobka
Rozwijający się przemysł stale potrzebował pracowników, a ich można było pozyskać nie tylko płacą, a także uprawnieniami do korzystania z różnych świadczeń niematerialnych. W !964 r. w Stilonie pracowało 5400 osób, ale w ciągu tego roku odeszło z pracy 1019 osób, a przyjęto 1523. Tzw. wskaźnik płynności w tym roku wynosił 19 i należał do najniższych. W 1954 jego wartość to 49, w 1959 – 30. Na stabilność zatrudnienia znaczący wpływ miały rozliczne świadczenia, jakie pracownik otrzymywał od zakładu. W Stilonie żartowano, że pracownik objęty jest opieką firmy od żłobka do nagrobka. Poniższy przegląd form działalności na rzecz pracowników i ich rodzin zostanie przedstawiony w okresie szczytowym w ich wdrażaniu, tj. w połowie lat 70. Późniejsze załamanie gospodarki wpłynęło na znaczne ograniczenia w tej sferze. Świadczenia takie wprowadzane były od początku funkcjonowania państwowych zakładów pracy, ale uporządkowała je ustawa z dnia 23 czerwca 1973 r. o zasadach tworzenia i podziału zakładowego funduszu nagród oraz funduszy socjalnego i mieszkaniowego. Pomińmy tu fundusz nagród jako należący do sfery płac, choć jego znaczenie także było istotne. Na podstawie ustawy z 1973 r. fundusz mieszkaniowy co roku miał być podwyższany aż do osiągnięcia w 1978 r. maksymalnej wysokości 1% funduszu płac. Zakładowy fundusz socjalny przeznaczony był na finansowanie działalności na rzecz pracowników i ich rodzin: na wczasy pracownicze, wypoczynek dzieci i młodzieży, wypoczynek niedzielny, świąteczny oraz turystykę, dla placówek kulturalno-oświatowych, klubów sportowych, ogródków działkowych oraz innych form działalności o charakterze socjalnym. Tworzony był z odpisu ustalonego w stosunku do funduszu płac, opłat za korzystanie z obiektów, darowizn lub dobrowolnych wpłat. Od 1973 co roku winien on wzrastać o 0,2% funduszu płac do osiągnięcia 2% w 1978 r. Poza poniższym przeglądem znalazły się róże formy świadczeń z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy w postaci np. ręczników lub określonej liczby kawałków mydła przydzielanych pracownikom.
„Stilon” dawał przykład
Mieszkania
Nowi pracownicy ściągani byli do Stilonu z całego kraju, więc pierwszym zadaniem zakładu było danie im dachu nad głową. Wszyscy mieli zapewnione miejsce w hotelu robotniczym lub mogli korzystać z kwater prywatnych wynajmowanych przez pracodawcę. Pierwsze obiekty z przeznaczeniem na cele mieszkaniowe oddano w 1956 r., była to część nowego hotelu robotniczego z 400 miejscami. Równolegle rozpoczęto budowę własnych bloków na tzw. osiedlu Stilon I. W latach 1961–1965 przekazano pracownikom 1441 izb. Potem budowano bloki Spółdzielni Mieszkaniowej „Włókno” dla pracowników, które otrzymywali ze znacznymi preferencjami Każdy pracownik wstępujący do spółdzielni otrzymywał bezzwrotną pożyczkę w wysokości 10–15 tys. zł, a dla uzupełnienia wkładu do koniecznej wysokości pożyczkę zwrotną, z której duża część także mogła być umarzana. W połowie lat 70. pracownicy Stilonu korzystali z 1600 mieszkań spółdzielczych, 710 tzw. mieszkań funkcyjnych, 740 miejsc hotelowych i 2200 miejsc w wynajętych kwaterach. Żłobki i przedszkola W Stilonie pracowało dużo kobiet, więc przywiązywano wagę do ulżenia im w opiece nad dziećmi, a pamiętać trzeba, że wówczas urlop macierzyński trwał tylko trzy miesiące. Już w 1957 r. uruchomiono pierwszy tzw. tygodniowy żłobek dla 80 dzieci tych matek, które pracują na trzy zmiany. Zakład systematycznie uruchamiał nowe żłobki. W połowie lat 70. tą formą opieki objęto 300 dzieci. Do pierwszego zakładowego przedszkola w 1956 r. przyjęto 120 dzieci, w latach 70. były już miejsca dla 1000 dzieci i zapowiadano budowę kolejnych przedszkoli, bo zapotrzebowanie rosło.
Szkoły
Potem dzieci szły do państwowych szkół podstawowych, ale te, do których uczęszczały dzieci pracowników, objęte zostały patronatem zakładu. Przejawiał on się m.in. w remontach obiektów, wyposażeniu pracowni specjalistycznych, ofercie wypoczynkowej itp. Natomiast Stilon przejął ponadpodstawowe formy kształcenia i doskonalenia zawodowego. W 1959 r. uruchomiono Zasadniczą Szkołę Zawodową, w 1967 – Przyzakładowe Technikum Wieczorowe dla Pracujących. W 1965 r. uruchomiono punkt konsultacyjny Politechniki Szczecińskiej o kierunkach: chemicznym, mechanicznym i ekonomicznym. Przez 25 lat, dzięki pomocy zakładu, średnie wykształcenie uzyskało 725 osób, natomiast w ciągu pierwszych 10 lat funkcjonowania punktu konsultacyjnego studia wyższe ukończyło 73 pracowników.
Wypoczynek
Trzyzmianowy system pracy wymagał intensywnej regeneracji, więc w Stilonie przywiązywano dużą wagę do organizacji wypoczynku. Od pierwszych lat dużym zainteresowaniem cieszyły się wyjazdy samochodami zakładowymi do najbliższych lasów na grzyby lub jagody. W 1957 r. uruchomiono pierwsze ośrodki wypoczynkowe w Międzyzdrojach i w Lipach, w formie 2-, 4- i 5-osobowych domków campingowych. Na początku lat 60. z ośrodka w Międzyzdrojach korzystało co roku 800 osób, z ośrodka w Lipach 500–600 osób, a ze skierowań na wczasy w innych miejscowościach dalsze 700–800 osób. W 1968 r. Stilon rozpoczął, a w 1972 zakończył budowę ośrodka wypoczynkowego w Lubniewicach. W połowie lat 70. z wczasów pracowniczych korzystało co roku blisko 3000 pracowników, w tym wielu z popularnej wówczas formy tzw. wczasów pod gruszą, czyli rekompensaty wypłacanej na podstawie rachunków za np. noclegi lub przejazdy do miejscowości wypoczynkowych. W 1975 r. dla 1550 dzieci zorganizowano pobyt na czterotygodniowych koloniach, a dla 450 na dwutygodniowy podczas feriach zimowych.
Żywienie zbiorowe
Aby ułatwić codzienność, w Stilonie organizowano zbiorowe żywienie. W 1972 r. oddano do użytku dużą stołówkę zakładową na 720 miejsc. Jej wydajność to 3000 dań obiadowych i 5000 porcji zup regeneracyjnych. W 1975 r. rozbudowano system i wydawano 4000 obiadów oraz 5000 porcji regeneracyjnych. Na wydziałach funkcjonowały bufety, bary zakładowe, kioski gastronomiczne.
Opieka zdrowotna
Od początku zatrudniano w Stilonie lekarza i pielęgniarki. W 1962 r. oddano do użytku nową przychodnię lekarską z 29 gabinetami przyjęć lub zabiegów, z laboratoriami itp. Szybko okazała się jednak za mała. W 1972 dobudowano część drugą, większą niż pierwsza. Działał tu Przemysłowy Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej. W 1975 r. zatrudnionych w nim było 100 osób, w tym 80 personelu medycznego. Rocznie udzielano ok. 200 tys. porad, badań i zabiegów. Osoby wymagające leczenia sanatoryjnego otrzymywały skierowania bez zbędnego oczekiwania.
Kultura
Stilon prowadził własne placówki kulturalne. Od 1955 roku Dom Chemika, potem przemianowany na Zakładowy Dom Kultury „Chemik” oraz Klub Naczelnej Organizacji Technicznej. Odbywały się zajęcia w sekcjach specjalistycznych, zgodne z zainteresowaniami pracowników, zakład miał dwie orkiestry: dętą i rozrywkową, organizowane były liczne imprezy z udziałem własnych wykonawców i zaproszonych gości. Z tego ruchu w ZDK „Chemik” wyszła Krystyna Prońko. Przez długie lata „Chemik” był sztandarową placówką kultury nie tylko zakładu, ale całego Gorzowa. Miasto nie miało podobnej własnej instytucji. W 1955 r. zaczęto gromadzić książki w zakładowej bibliotece. Miała ona dwa działy: specjalistyczny oraz powszechny. Czytelnicy mogli korzystać z księgozbioru liczącego ponad 10 tys. tytułów, przede wszystkim z literatury pięknej.
Sport i turystyka
Już 1949 r. powołano klub sportowy „Unia”, później przemianowany na „Stilon”. Od 1959 r. klub dysponował własnym stadionem na 14 tys. miejsc. Działały sekcje: siatkówki, koszykówki, piłki nożnej, pływacka, lekkoatletyczna. W latach 70. uruchomiono basen z podgrzewaną wodą w zimie oraz lodowisko, na którym rozgrywano mecze hokejowe. Największe sukcesy Zakładowy Klub Sportowy Stilon Gorzów Wielkopolski odnosił w piłce nożnej, a w oparciu o mistrzowski zespół piłki wodnej zamierzano w Gorzowie utworzyć krajowe centrum. Do dziś istnieje Klub Sportowy „Stilon”. Szeroko akceptowaną formą wypoczynku była turystyka. W 1967 r. powołano Oddział Zakładowy PTTK, który miał koła na każdym wydziale. Mogły one prowadzić samodzielną działalność lub członkowie uczestniczyli w turystycznych imprezach zakładowych, branżowych, miejskich, ogólnopolskich. Największa była Komisja Turystyki Pieszej Górskiej i Nizinnej, ale były również komisje: kajakowa, narciarska, kolarska, klub żeglarski i klub motorowy. Było nawet Biuro Obsługi Ruchu Turystycznego. Tylko w dwóch latach 1970 i 1971 zorganizowano 220 wycieczek krajoznawczych dla 11.207 uczestników, czyli więcej, niż wówczas było pracowników. Natomiast po otwarciu granicy do Niemiec, w latach 1972 i 1973 odbyły się 133 wycieczki za zachodnią granicę. „Stilon Gorzowski” tak informował: „Autobusy Stilonu prawie codziennie goszczą na berlińskim Alexander-Platz oraz w pobliżu Galerii Drezdeńskiej. Według ustalonego przez Radę Zakładową planu jadą wozy do NRD zabierając po 42 pasażerów korzystających z wolnego dnia w ramach czterobrygadowego systemu pracy. Opłata za wyjazd wynosi zaledwie 5 zł”. Zdecydowana większość wycieczek była dofinansowywana przez Radę Zakładową, ale zależało to od typu imprezy. Najwięcej, bo aż w 75% pokrywano udział w Centralnych Rajdach Przyjaźni „Szlakami Lenina”. Koszt Gorzowskich Rajdów Chemików organizowanych z okazji Dnia Chemika w 70% także brał na siebie zakład. Gdy turyści reprezentowali Stilon na ogólnopolskich imprezach, mogli korzystać z dodatkowych dni wolnych od pracy. Z funduszy zakładu zakupiono sprzęt turystyczny do wypożyczenia dla członków Zakładowego Oddziału PTTK. Zakładowy Oddział PTTK Stilon funkcjonuje do dziś, ale jako niezależne stowarzyszenie.
Pożegnania
Odejście każdego pracownika na rentę lub emeryturę wiązało się uroczystym jemu podziękowaniem, kwiatami, często prezentem, a także pokazaniem jego sylwetki na łamach „Stilonu Gorzowskiego”. Zakładowe służby zajmowały się byłymi pracownikami w formie pomocy bytowej. Wszyscy emeryci i renciści otrzymywali świąteczne upominki, mogli korzystać z zakładowej przychodni zdrowia, a po sezonie z bazy wypoczynkowej. Nad grobem zmarłemu grali muzycy z zakładowej orkiestry.
Zakłady Mechaniczne „Gorzów”
Monografia Zakładów, która była podstawą do niniejszego opracowania, ukazała się w 1970 r., więc prezentuje dane z końca lat 60., nieco wcześniejsze niż w pozostałych miejscach pracy. W niej bardziej niż na prezentacji danych aktualnych, autorzy koncentrują się na pokazaniu punktu wyjścia w 1945 r., aby podkreślić przebytą drogę i dokonania. W latach 60. dla pracowników zakładu wybudowano trzy bloki przy ul. Myśliborskiej (84 rodziny) i blok na Osiedlu Słonecznym (75 rodzin). Zakład prowadzi hotel robotniczy. Pierwsze ambulatorium zostało uruchomione w 1954 r., pracowało wówczas w bardzo złych warunkach. W 1967 r. przy ul. Jerzego rozpoczęła działalność Przychodnia Zakładowa przy Zakładach Mechanicznych „Gorzów”, która obejmowała także inne zakłady z rejonu działania. Obok pracowników korzystali z niej uczniowie szkoły zawodowej, byli pracownicy, czyli emeryci i renciści oraz personel przedszkola. W 1969 r. wydano 31 skierowań na leczenie sanatoryjne i 21 na leczenie profilaktyczne. W 1949 r. uruchomiono pierwsze zakładowe przedszkole, do nowego w 1969 r. uczęszczało 105 dzieci pracowników zakładu. W 1962 100 dzieci było na zakładowych koloniach w Sosnach, a od 1965 r. firma dzierżawiła ośrodek w Brodach, gdzie było miejsce dla 280 dzieci. Najlepszą formą wypoczynku okazały się ogródki działkowe, pracownicy mieli do dyspozycji ogródki o łącznej powierzchni 9 ha, a niebawem obszar ten miał się powiększyć o dalsze 4 ha. Od 1962 r. funkcjonował ośrodek wypoczynkowy w Międzyzdrojach (10 domków), od 1965 r. jeszcze 6 domków na Długim. Zakład dzierżawił willę w Międzyzdrojach o 30 miejscach. Ponadto w 1969 r. 150 osób skorzystało z wczasów FWP. Zakładowe Koło Wędkarskie liczyło 335 członków, w tym kilka kobiet. Bogatą i różnorodną działalność kulturalną prowadziła najpierw świetlica, a potem Zakładowy Dom Kultury „Metalowiec”, szczególnie w zakresie teatru i żywego słowa. Zakładowa biblioteka w 1969 r. liczyła 6641 książek i odnotowano 14 100 wypożyczeń. W 1947 r. przy Zakładach Mechanicznych powołano pierwszy klub sportowy. Od początku postawiono na sekcję żużlową, z czasem ta dziedzina sportu stała się najważniejsza dla całego miasta. Choć zmieniali się właściciele, klub ciągle jako nazwę podstawową ma „Stal”. W latach 60. działały jeszcze sekcje: crossowa, bokserska, piłki siatkowej i kajakowa. Dużym zainteresowaniem cieszyły się coroczne spartakiady zakładowe, w 1969 r. w 14 dyscyplinach rywalizowało 658 pracowników, w tym 55 kobiet.
Zakłady Przemysłu Jedwabniczego „Silwana”
W 1979 zatrudnione były 3372 osoby, z czego kobiety stanowiły 62,4%, a pracownicy poniżej 30 roku życia – 32,8%. Pracowało tam 1040 absolwentów zasadniczej szkoły przyzakładowej, czyli ponad 30% wszystkich zatrudnionych. Prowadzoną przez zakład Zasadniczą Szkołę Włókienniczą do 1980 r. ukończyły 1583 osoby. Prowadzono tam trzy specjalności: tkacz, wykończalnik tkanin oraz mechanik maszyn i urządzeń przemysłowych. Kontynuacją szkoły zawodowej było technikum włókiennicze dla pracujących, z którego pierwsi absolwenci wyszli w 1969 r. W ramach opieki nad dziećmi pracowników, zakład prowadził żłobek z 75 miejscami oraz przedszkole dla 70 dzieci. Wszystkie dzieci pracowników mogły jechać na kolonie, a także na ferie zimowe. W 1978 roku z kolonii skorzystało 663 dzieci, a z zimowego wypoczynku podczas ferii – 303. W 1978 r. oddano ośrodek wypoczynkowy w Świerczowie – jak zapewniano – „z nowymi domkami o najwyższym standardzie wypoczynku”. W 1980 roku z wczasów skorzystało 1300 pracowników, a zakładowe koło wędkarskie zrzeszało 312 członków, w tym 47 dzieci i 22 emerytów. W 1965 roku uruchomiono zakładową przychodnię zdrowia. W 1979 roku ponad 30 tys. porad udzieliło zatrudnionych tam ośmiu lekarzy i 10 osób niższego personelu medycznego. Duża stołówka zakładowa przy ul. Fabrycznej zapewniała obiady wszystkim chętnym. Do wykończalni przy ul. Walczaka dowożono 1200 obiadów. Trzecia zmiana dostawała posiłki regeneracyjne. Dbano o dobre zaopatrzenie zakładowych bufetów, szczególnie w wyroby garmażeryjne do bezpośredniego spożycia. W budynku Silwany wydzielono pomieszczenia dla Klubu Fabrycznego oraz dla biblioteki, która w końcu lat 70. liczyła 18 tys. woluminów. Pracownicy chętnie korzystali z często organizowanych wyjazdów na spektakle muzyczne w Szczecinie lub w Poznaniu. W „Silwanie” przywiązywano dużą wagę do prezentacji zasłużonych pracowników. Album wydany z okazji jubileuszu firmy w 1980 roku niemal w połowie wypełniają ich zdjęcia i życiorysy.
Gorzowskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego
Podstawowym atutem tej firmy było mieszkanie, które można było dostać w krótkim czasie od zatrudnienia, tzn. w ciągu 2–3 lat. Powoływano ZMS-owskie brygady, które budowały mieszkania dla swoich członków w systemie patronatu. 1/3 wartości mieszkania przyszły użytkownik mógł odpracować w formie robocizny na budowie. W latach 1968–1975 840 pracowników GPBP otrzymało mieszkania zbudowane w tym systemie. Firma nie prowadziła własnych żłobków ani przedszkoli, ale patronowała kilku miejskim, w których zapewniano miejsca dla dzieci pracowników. Podobny patronat rozciągała nad szkołami podstawowymi. Natomiast umiejętności zawodowe można było zdobyć w kilku formach prowadzonych przez zakład. Najważniejszy to Zasadnicza Szkoła Budowlana, która do 1975 roku wypuściła 240 absolwentów. Było także wieczorowe technikum dla pracujących, a nawet studium podyplomowe. Organizowano także wiele kursów specjalistycznych. Przy GPBP funkcjonował Ochotniczy Hufiec Pracy dla absolwentów szkół podstawowych, który zapewniał naukę, zdobycie zawodu oraz miejsce pracy już w trakcie nauki. Co roku liczył on ok. 250 członków. Najbardziej popularną formą wypoczynku były sobotnie lub niedzielne wyjazdy do pobliskich lasów na grzyby lub na ryby. Co roku korzystało z niej ok. 1500 osób. W 1976 r. oddano do użytku własny ośrodek wypoczynkowy w Międzyzdrojach na 240 miejsc. Firma miała także bazę w Świnoujściu oraz pięć dwupokojowych domków w Lubniewicach. Deklarowano, że każdy chętny ma zapewnione miejsce na wczasach. Przeciętnie co roku z dwutygodniowego wypoczynku zorganizowanego przez zakład korzystało 1500 osób. Dla dzieci uruchomiono własny ośrodek kolonijny w Myśliborzu, w którym na dwóch turnusach wypoczywało 500 dzieci. Ażeby dzieci zobaczyły, jak żyje się w sąsiednich krajach, przyjęto zasadę, że każde dziecko pracownika, które skończy 12 lat, będzie mogło wypoczywać zagranicą. Najczęściej kierowano dzieci na Morawy, czyli do Czechosłowacji. Przeciętnie 300 osób brało co roku udział w wycieczkach krajowych i tyle samo w wycieczkach do Berlina. Za wyjazdy zagraniczne firma opłacała połowę kosztów. Przedsiębiorstwo prowadziło świetlicę i bibliotekę zakładową. Nie miało własnego klubu sportowego, ale blisko współpracowało z TKKF, sponsorowało szereg imprez, w tym najpopularniejszą spartakiadę zakładową. GPBP wystąpiło z inicjatywą międzyzakładowej przychodni lekarskiej budowlanych. Wspierano działkowców, opiekowano się emerytami. Liczące 130 osób Koło Rencistów i Emerytów raz w miesiącu dostawało do dyspozycji samochód, którym objeżdżano mieszkania seniorów, zbierano ich postulaty, ustalano rodzaj potrzeb, a przede wszystkim w miarę możliwości pomoc materialną.
Humanizacja pracy – co to?
Rozmowa z Andrzejem Banasiem – psychologiem zakładowym Stilonu w latach 1962–1983
Dlaczego dyr. Henryk Welter chciał mieć w Stilonie pracownię psychologiczną?
Henryk Welter był nowoczesnym dyrektorem, dziś byśmy powiedzieli, że przede wszystkim menadżerem, ale w latach 60. musiał się liczyć z ingerencją organizacji partyjnej, związków zawodowych, władz zwierzchnich. Myślę, że psycholog był mu potrzebny z jednej strony do wdrażania jego metod zarządzania, a z drugiej opinie psychologa mogły być argumentami w dyskusjach politycznych i ze zwierzchnikami.
Jak Pan objął to stanowisko?
W marcu 1962 r. kończyłem psychologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, wszyscy już rozglądaliśmy się za pracą, ale po KUL-u szanse nie były duże. Koleżanka podsunęła mi ogłoszenie z „Życia Warszawy”, że w dalekim Gorzowie zakład poszukuje psychologa. Zadzwoniłem, zaproszono mnie na rozmowę, obiecano zwrot kosztów przejazdu w I klasie i nocleg. Zgodziłem się. Dziś trochę wstyd się przyznać, ale obliczyłem, ile zarobię na różnicy między ceną biletu ze studencką zniżką a biletem I klasy. Wyszło, że sporo. Pojechałem. Na studiach mieliśmy psychologię kliniczną, psychologię wychowawczą i ogólną z elementami psychologii pracy. Pochodzę z południa Polski. Ani tam, ani w Lublinie nie było dużych zakładów pracy, ale ten nowy dział psychologii bardzo mnie zainteresował. Na studiach napisałem pracę o elementach psychologii w prakseologii Tadeusza Kotarbińskiego. Zawsze zajmowały mnie rozmaite nowinki, a do tego z duszy jestem wędrownikiem, więc kierunek „Gorzów” na dzikim zachodzie po prostu mnie zafrapował.
Spotykamy się ponad 50 lat później w Gorzowie, a więc tamten przyjazd wyznaczył Pana losy.
Rozmawiał ze mną sam dyrektor Welter. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jakie to było wyróżnienie. Powiedział, co go interesuje, kazał oprowadzić po zakładzie. Po raz pierwszy znalazłem się w takim molochu, wśród tylu maszyn, ludzi, hałasu. Byłem przerażony. Dyrektor zostawił mi czas na podjęcie decyzji. W Lublinie ciągle myślałem, czy podjąć ryzyko. Aż zadzwoniono do mnie z Gorzowa z propozycją, abym przyjechał na tydzień. Przyjechałem 2 maja 1962 r. ok. godz. 6 rano. Było deszczowo i chłodno. Miasto dopiero się budziło. Siedziałem na dworcu i myślałem: Co ja tu robię? Ja z południowego wschodu Polski tu, na tym dalekim zachodzie? Natomiast w Stilonie przyjęto mnie bardzo życzliwie, od razu dostałem pokój i biurko oraz deklarację dobrej pensji i kawalerki. Zostałem, ale jeszcze ciągle duszą bardziej tam niż tu.
Pierwszym Pana zadaniem było stworzenie Pracowni Psychologiczno-Socjologicznej.
Wtedy tylko w kilku dużych zakładach były podobne pracownie. Najpierw nawiązałem kontakty z Polską Akademią Nauk i tym samym od początku stilonowska pracownia weszła w krajowy obieg badań. Nigdy nie była duża, liczyła najwyżej cztery osoby. Dość długo pracował ze mną Wojciech Sadowski, potem ceniony etnograf w muzeum. Inni moi współpracownicy to: Stanisław Sitarz, Irena Markiewicz, Maria Krzesińska, Urszula Zalepa, Janina Gajtupen, a w ostatnim okresie Krystyna Chomska.
Co robiliście?
Nasza zasadnicza praca adresowana była do dwóch grup pracowniczych: osób podejmujących pracę w Stilonie i do kadry kierowniczej. Także na bieżąco analizowaliśmy i pomagaliśmy w rozwiązywaniu konfliktów społecznych.
Rozpocznijmy od tych przyjmowanych do pracy. Co badał psycholog?
W Stilonie ciągle byli potrzebni ludzie do pracy, ale konkretne stanowiska wymagały różnych predyspozycji psychofizycznych. Przygotowałem testy, czasami wręcz zabawy, aby zbadać np. szybkość reakcji, sprawność dłoni itp. Ktoś, kto miał ograniczenia manualne, nie mógł pracować przy maszynach, ale mógł być przydatny w innym miejscu. Naszym zadaniem nie było utrącanie, a kierowanie na odpowiednie stanowiska. Kandydaci najczęściej nie zdawali sobie sprawy, że są poddawani testom psychologicznym, bo był to element ogólnego badania.
Z kadrą kierowniczą jak Pan pracował?
Najczęściej były to szkolenia na temat nowoczesnych form zarządzania, oczywiście na tamtym etapie rozwoju tej dziedziny nauki i przy ograniczeniach ustrojowych. W centrum naszego zainteresowania byli mistrzowie, bo z jednej strony oni byli najbliżej pracowników, a z drugiej od nich zależały efekty pracy całego zakładu. Jedną z form była organizacja Dni Mistrza, które odbywały się poza zakładem, najczęściej w Międzyzdrojach, ponieważ trudno było zorganizować spotkanie mistrzów w Gorzowie, w systemie pracy ciągłej. Zapraszani na nie byli mistrzowie, dla których opracowywałem cykl zajęć: wykłady, dyskusje, zadania polegające na rozwiązaniu konkretnego konfliktu, na sposobie rozmowy z podwładnym itp. Zapraszałem także kolegów psychologów lub socjologów z innych zakładów, aby opowiedzieli, z jakimi problemami spotkają się w zupełnie odmiennych warunkach, na przykład na morzu, i jak je rozwiązują. Podczas wszystkich kontaktów z kadrą kierowniczą podkreślałem, jak ważny jest szacunek dla podległych pracowników, że należy z nimi rzeczowo i spokojnie rozmawiać, wszystko wyjaśniać, aby stworzyć dobrze funkcjonujący zespół. Wszystkie Dni ogromnie konsolidowały mistrzów, co było dla nas ważnym celem.
Taka praca od Pana także wymagała ciągłego kształcenia.
Stale utrzymywałem kontakty z Polską Akademią Nauk, także z psychosocjologami ze Szczecina, Nowej Huty, ze Śląska. Uczestniczyłem w licznych kursach i konferencjach naukowych, poznawałem nowe metody badawcze, mogłem porównywać nasze analizy do analiz kolegów z innych dużych zakładów, wdrażać, co u nich się sprawdziło itp. Bezpośrednie spotkania z cenionymi socjologami wzbogacały moją wiedzę, a oni korzystali z analiz, które ja przeprowadzałem w Stilonie, a tym samym Stilon wchodził do krajowego obiegu. Byli to m. in.: Mieczysław Choynowski, Adam Sarapata, Kazimierz Doktór, Romuald Kukołowicz, Zbigniew Piłasiewicz, Zbigniew Pietrasiński. W Warszawie ukończyłem studia podyplomowe, mogłem więc do zakładu przenosić moją wiedzę, a nawet nowe rozwiązania.
Co uważa Pan za najważniejsze swoje dokonanie?
Opracowaliśmy Zakładowy Program Humanizacji Pracy, który w całym kraju był uznany za wzorcowy. Celem nadrzędnym było zadowolenie pracowników. Zastosowaliśmy w nim zasady ergonomii. Zależało nam, aby poprzez odpowiednią organizację układu: człowiek – maszyna – warunki otoczenia, praca była wykonywana jak najefektywniej, a jednocześnie z jak najmniejszym obciążeniem psychofizycznym człowieka. Pokazywaliśmy, jak wiele zależy od organizacji miejsca pracy, jak dobre warunki mają wpływ na zdrowie, jak zmniejsza się liczba wypadków, jak eliminuje choroby zawodowe itp. Dla kierownictwa zakładu nasz program był podstawą do przeprowadzania korzystnych dla załogi zmian. Mieliśmy także wydziałowe programy badań, które przeprowadzaliśmy najczęściej w formie anonimowych ankiet. Wnioski z nich analizowaliśmy najpierw z podstawową kadrą kierowniczą, potem, już globalnie, z wyższą. Te formy także uważam za swój dorobek.
Czy ma Pan poczucie, że Wasze badania i programy rzeczywiście służyły ludziom?
Myślę, że dzięki naszym badaniom wiele drobnych problemów szybko udawało się rozwiązać Gorzej było z tymi najtrudniejszymi: z ciężką pracą na trzy zmiany, z chorymi nogami kobiet, z hałasem, z oparami. Ale nie mieliśmy wpływu na to, że w Stilonie nie było wolnych sobót, niedziel, a nawet świąt, że już trzy miesiące po urodzeniu dziecka kobieta musiała wracać do pracy, że coraz trudniej było kupić żywność w sklepach. Takie były warunki i normy pracy w całym kraju.
Jak na Pana pracę i wszystkie działania Pracowni patrzył Zakładowy Komitet PZPR, który przecież miał się zajmować w zasadzie tym samym, tyle że z przesłanek ideologicznych?
Towarzysze nie mogli odrzucić naszych działań, więc nie ingerowali, ale nie spotkałem się, aby wprost korzystali z wyników naszych badań.
Czy na przełomie lat 70. i 80. wyczuwał Pan, że nabrzmiewa sytuacja społeczna?
Zdecydowanie tak, choć przyznam, że nie wiedziałem, jaką formę przybierze niezadowolenie robotników. Pamiętam, jak pewnego dnia podzieliłem się tymi myślami z dyr. ds. osobowych Januszem Kiełbasiewiczem, a on w połowie mojego zdania nakrył telefon, bo obawiał się podsłuchu. Na początku 1980 roku wysłano mnie do Komitetu Centralnego w Warszawie na naradę na temat rezerwowej kadry kierowniczej w dużych zakładach pracy. Nikt z działaczy nie mógł jechać, a ja temat znałem bardzo dobrze, bo właśnie analizowałem go w ramach studiów podyplomowych w PAN pod kierunkiem prof. Adama Sarapaty. W Stilonie przywiązywaliśmy dużą wagę do przygotowywania ludzi przed objęciem przez nich stanowisk kierowniczych. Podczas narady zabrałem głos, mówiłem o naszych działaniach, ale także o złych nastrojach, o zbliżającym się kryzysie. Na pewno mówiłem ostro, niczym nie czułem się skrępowany. Po moim wystąpieniu zapadła cisza. Nikt nie ustosunkował się do mojego stanowiska. Natomiast awantura wybuchła po powrocie do Stilonu. Główny zarzut dotyczył nie tego, co powiedziałem, ale że nie przytoczyłem żadnej uchwały Komitetu Centralnego. Już wiedziałem, że po prostu niczego nie zrozumiano z mojego wystąpienia, że głos psychologów i socjologów, że głos naukowców tam, na górze, nie jest traktowany poważnie.
Jak po latach patrzy Pan na tamtą Pracownię Psychologiczno-Socjologiczną i swoje wysiłki na rzecz humanizacji pracy w Stilonie?
Istnienie Pracowni podnosiło prestiż Stilonu w sferach naukowych, a także wśród pracowników. Byliśmy małą jednostką, ale nasze badania dużo mówiły o ludziach w tamtych latach. W naukach psychologicznych nie da się mierzyć efektów pracy w łatwy, wyważony sposób. Na pewno mieliśmy wpływ na małe kroki, które decydują o codziennych nastrojach, o stosunku do firmy, o spojrzeniu w przyszłość. Często ludzie nie zdają sobie sprawy z efektów niewielkich nawet zmian. Jednak poza naszym zasięgiem były ustrojowe i ideologiczne założenia tamtej Polski.
Odszedł Pan ze Stilonu w 1983 roku. Co się stało z Pracownią?
Otrzymałem ofertę ciekawszej i korzystniejszej pracy w Sądzie Okręgowym jako psycholog. Wraz ze zmianami gospodarczymi i ustrojowymi Pracownia umarła śmiercią naturalną. Dziś inne są metody zarządzania, pracuje się przy innych urządzeniach, ale idea humanizacji pracy ciągle jest aktualna.
Trzyzmianowe piekło Kazimierza Jankowskiego
Dobranoc – mówię żonie
W siatce cztery kromki chleba z masłem
i porcja sztucznego miodu (…)
Lampy pochyliły głowy
patrzą jak na trzecią zmianę
idą robotnicy
czeka Jedwab Depolana
to miasteczko stilonowskie
jest ich drugim domem („Drugi dom”)
Cztery dni z rzędu Kazimierz Jankowski, podobnie jak większość pracowników Stilonu, rozpoczynał pracę o dziesiątej wieczorem, a kończył o szóstej rano. Potem dwa dni wolne. Przez następne cztery dni trzeba się stawiać na szóstą rano, a wtedy…
Wśród krzyku rodzącego się dnia
przebudzeni zainstalowanym w mózgu
sygnałem alarmowym
z niechęcią ale nieodwołalnie
pozostawiamy ciepłą pościel
czyjeś usta otwarte
krzesło wpatrzone w ekran
by inni mogli przekazać nam
pałeczkę niekończącej się sztafety
obowiązków
zrzucić drelichy
przesiąknięte spoconym kaprolaktamem
i wyjść na chwilę odetchnąć („Mobilizacja”)
Kazimierz Jankowski, urodził się w Siedlcach. W 1959 r. zdecydował się na wyjazd z rodzinnej wsi. Wybrał technikum chemiczne w Gorzowie, po ukończeniu którego od 1964 r. pracował w Stilonie. Nie wstydził się, że był robotnikiem.
W tych murach
którym nie dano okien
zanim zostawimy cząstkę siebie
już jesteśmy inni
wydziedziczeni
z opiekuńczych darów słońca
zaprogramowani na każdy ruch zegara
lokaje maszyn
Przez dziesięć lat pracowałem w produkcji – powiedział w wywiadzie radiowym, potem wydrukowanym w dwutygodniku „Nadodrze” – ale ogromny hałas bardzo mnie męczył. Teraz pracuję na Wydziale Naukowo-Badawczym jako robotnik fizyczny. Wykonuję na maszynach prace, które zlecają mi przełożeni. (…) Moja praca polega również na tym, że chodzimy do innych wydziałów na tzw. pilotaże. Mam wtedy możliwość obserwować wysiłek ludzi na różnych stanowiskach. Krytyczne myślenie o warunkach pracy na różnych wydziałach wielkiego Stilonu wyzwolił w nim protest robotniczy z 1980 r. Maria Przybylak (także poetka zatrudniona w Stilonie) na tablicy ogłoszeń wywiesiła jego aktualny wiersz. Zwrócił uwagę kolegów. Od pierwszych wierszy Kazimierz Jankowski zaprezentował się jako poeta buntu, poeta zaangażowany, by pokazać czytelnikom poetycką wizję ciężkiej pracy i codzienny robotniczy trud.
Na spuchniętych nogach chodzą wciąż zmęczone
wokół swej maszyny, która goni wściekle
I nie wiedzą czemu jest im przeznaczone
życie w bezustannym trzyzmianowym piekle.
Tysiące ton przędzy przechodzą przez ręce
Dla nich nie istnieją niedziele i święta
A plan zakładowy krzyczy - dajcie więcej
Dają ile mogą. A potem jest renta („Trzyzmianowe piekło”)
Jankowski pisze o sobie, a jego słowa mógłby powtórzyć każdy robotnik:
Ile to lat w szatni przebieram sie w drelich
cuchnący przeszłością niezmywalną w pralni
Ile nocy ściskam znajome pokrętła
dłużej niż potrzeba, wręcz nienaturalnie
Ile świąt minęło bez nastroju chwili
pracowitych niedziel, rocznic bez toastu
Robotniczy trud i wymagany przez przełożonych wysiłek ponad miarę to nie tylko nośny temat wierszy, ale ukazanie nieznanego szerokim odbiorcom oblicza Stilonu. To druga strona medalu, w którym na pierwszej: stabilna praca i płaca, mieszkanie, dzieci w zakładowym żłobku lub przedszkolu, wczasy nad morzem, wycieczki, nagrody, medale, sylwetka w gazecie itp. O tamtej stronie wiedzieli wszyscy, o tej, ujawnionej przez Jankowskiego, tylko robotnicy. A Stilon zatrudniał wówczas ponad 10 tys. ludzi.
„Nigdy nie byłem członkiem pokornym. W 1971 r., po bezskutecznym mówieniu na zebraniach partyjnych, napisałem list do ówczesnego I sekretarza KC PZPR. List wrócił do POP i przeżyłem piekło na ziemi. Pomimo interwencji Komisji Kontroli Partyjnej szczebla powiatowego, stałem się zwierzęciem łownym. Myśliwych było sporo i nie pozostało mi nic innego, jak zmienić miejsce pracy. Dopiero później dowiedziałem się, że zmieniono kilku kierowników, sekretarza POP itd. To już historia. Wracam do niej tylko po to, aby udowodnić, że nigdy nie byłem i nie będę członkiem statystycznym i milczącym” (Kazimierz Jankowski, Za dużo biurek, ,,Życie Partii” 1987 nr 11).
Solidarnościowy zryw przyjął najpierw z dystansem, a potem z coraz większą dezaprobatą. W jego ocenie miejsce jednych „białych kołnierzyków” zajęli inni, równie jak tamci butni w stosunku do robotników, również tylko dla siebie ciągnący korzyści. A jemu nie o to chodziło:
Wrośli świadomie w te fabryki
Tu ich z nadziei czas okradał
gdy na przynętę obietnicy
krętacz kupował ufne stada
Już w nic nie wierzą
Nie czekają
Jątrzą się rany
Swędzą blizny
Trzeba pokoleń by rozbudzić
miłość do matki ich - ojczyzny
Trzeba z uporem już od dziecka
leczyć ich prawdą
zamiast mącić
by odrzucili gest przekory
i odnaleźli to co łączy („Kuracja”)
Ponieważ nie wszystkie przemyślenia dawały się zamknąć w poetyckich strofach, Kazimierz Jankowski zaczął pisać artykuły publicystyczne. Kierował je najpierw do „Stilonu Gorzowskiego”, pisma czytanego przez koleżanki i kolegów. Ten nurt rozpoczął od scenki z życia. Wartownicy nie pozwolili wnieść na teren zakładu kwiatów, które miały być imieninowym prezentem dla solenizantki. Zapytał: dlaczego? Zakaz cofnięto, autor odniósł sukces. Potem pisał na niemal każdy temat. Był to czas powszechnych dyskusji, redakcja otworzyła łamy dla wszystkich, którzy chcieli poprawiać świat. Artykuły Jankowskiego ukazywały się w rubryce „Z robotniczego punktu widzenia”. Jeden z pierwszych jego artykułów opatrzono notą od redakcji: „Publikujemy rozważania naszego czytelnika w całości, co wcale nie oznacza, że się z nimi w pełni zgadzamy. Chcemy, aby wywołał on dyskusję wśród czytelników „Stilonu Gorzowskiego”. Nasze łamy są dla niej otwarte”.
Kazimierz Jankowski związał się z Robotniczym Stowarzyszeniem Twórców Kultury. Kreował się na przywódcę i trybuna robotników. Był przekonany, że jedynym lekarstwem na kłopoty ludzi jest prawda. Coraz silniejszy w jego twórczości stawał się ton moralizatorski: uważał, że gdyby wszyscy pracowali uczciwie i dawali z siebie jeszcze więcej, na pewno byłoby lepiej. Nie widział uwarunkowań politycznych, wierny był ideologii partii. Historia pokazała, że drogą, którą wybrał, była mylna. On nie uwierzył w Solidarność, nie zobaczył, że niosła to, o co walczył: przede wszystkim o godność robotnika.
Szczyt i bunt
Od żłobka do nagrobka rozciągała się w dużych zakładach pracy opieka nad pracownikami. Taki system osiągnął szczyt w połowie lat 70. Zakłady pracy chlubiły się tym, co robi się u nich na rzecz pracowników. W jubileuszowych publikacjach dużych zakładów ten dział zajmuje często więcej miejsca niż dane o produkcji. Świadczenia na rzecz pracownika były terenem rywalizacji między zakładami o pracowników, bo we wszystkich brakowało rąk do pracy. Już na początku lat 80. okazało się, że ta forma opieki nie zadowalała ludzi, a przyczyn było wiele. Doskwierająca okazała się stała piecza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która ingerowała we wszystkie sfery życia. W „Stilonie Gorzowskim”, bardzo dobrze redagowanym, organie Samorządu Robotniczego Zakładów Włókien Chemicznych „Chemitex-Stilon” we wszystkich numerach z 1976 r. główne artykuły na pierwszej stronie dotyczyły nie problemów pracowniczych, a życia PZPR. Wydarzeniami były zjazdy partyjne różnych szczebli, informowano o zebraniach zakładowej oraz podstawowych organizacji partyjnych, każdego kandydata i członka witano w gazecie zdjęciem i prezentacją sylwetki. Obecność tematyki partyjnej była wszechobecna, jako że PZPR miała wpływ na kierunki pracy wszystkich organizacji i jednostek w zakładzie. Nawet tak odległe z pozoru płaszczyzny jak sport lub turystyka także na sztandarze musiały mieć socjalistyczne hasła. W ten sposób człowiek został ubezwłasnowolniony. Nie liczyło się jego zdanie, jego poglądy, nie było miejsca nie tylko na krytykę, ale nawet otwartość na drobne zmiany. Niskie wynagrodzenia, ograniczenia gospodarcze, brak perspektyw leżały u podstaw powszechnego buntu z 1980 r. Co ważne, większość z 21 postulatów Niezależnego Związku Zawodowego „Solidarność” dotyczyła sfery socjalnej. Po prawie 10 latach zmagań doszło do zmiany ustrojowej, a z nią także zmieniły się relacje między pracownikami a już w zdecydowanej większości prywatnymi pracodawcami.

Dzisiejsze tereny dawnego ZWCh „Stilon” i obecnej Elektrociepłowni
Współcześnie, czyli jak?
Strajki z 1980 i 1981 roku oraz stopniowe zmiany gospodarcze spowodowały nowelizację ustawy z 1973 r., jakiej dokonano 24 października 1986 r. Odrzucono z niej fundusz nagród, a skupiono się tylko na funduszach socjalnym i mieszkaniowym, ale tylko w jednostkach gospodarki uspołecznionej. Następna zmiana prawa miała miejsce 4 marca 1994 r., a ustawa traktuje wyłącznie o zakładowym funduszu świadczeń socjalnych. Nie ma już funduszu mieszkaniowego. Ustawa ta tworzona była jeszcze z żywą pamięcią bogatej sfery socjalnej w czasach socjalizmu, ze świadomością, że trudne jest odbieranie pracownikom świadczeń, do których byli przyzwyczajeni. Ustawa obejmuje wszystkie podmioty budżetowe i samorządowe bez względu na liczbę zatrudnionych oraz firmy prywatne zatrudniające powyżej 50 pracowników. W myśl tej ustawy fundusz stanowi 37,5% wysokości przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia pracownika, z dopuszczalnymi zmianami. Wydatkowany może być na cele podobne jak latach minionych: różne formy wypoczynku, działalność kulturalno-oświatową, sportowo-rekreacyjną, opiekę nad dziećmi w żłobkach, klubach dziecięcych, w przedszkolach oraz innych formach wychowania przedszkolnego, udzielanie pomocy materialnej – rzeczowej lub finansowej, a także zwrotnej lub bezzwrotnej pomocy na cele mieszkaniowe na warunkach określonych umową. Od uchwalenia powyższej ustawy mięło 25 lat, w trakcie których zmienił się nasz świat nie tylko pod względem gospodarczym. Gdy ustawa była tworzona, dopiero ruszała komputeryzacja, nie było interentu, nie istniały portale społecznościowe. Funkcjonowały zupełnie inne relacje między ludźmi. W 2019 r. ustawa ta zawiera równie dużo plusów, jak minusów.
Minusy świadczeń socjalnych
Ustawą objęci są pracownicy sfery budżetowej, samorządów i firm zatrudniających powyżej 50 osób. Tymczasem co najmniej połowa pracujących zatrudniona jest w mniejszych firmach, gdzie nie ma takich świadczeń, a więc jest pozbawiona dodatkowych funduszy. Ustawa duży nacisk kładzie na pomoc dla dzieci w żłobkach lub przedszkolach. Wobec wprowadzonych przez rząd dopłaty 500 zł miesięcznie na każde dziecko, łożenie na nie z funduszu wspólnego wszystkich pracowników firmy odbywa się z krzywdą tych, którzy już odchowali dzieci. A przecież ich atutem jest trwały związek z firmą, co też winno być docenione przez pracodawcę. Oferta różnych form wypoczynku składana Polakom przez rozmaite wyspecjalizowane agendy jest tak bogata, że pracownik może swobodnie w nich wybierać, zgodnie ze swoimi upodobaniami i potrzebami. Nie musi liczyć na wybór dokonany przez pracodawcę i spędzać urlopu w towarzystwie lubianych lub nielubianych kolegów/koleżanek z pracy. Utrzymywanie własnej bazy wypoczynkowej przez firmę jest reliktem czasów dawno minionych. Do historii przeszły zakładowe domy kultury lub zakładowe biblioteki, a troska o poziom kultury pracowników sprowadza się w praktyce do zakupienia biletów na przedstawienie w teatrze, na koncert lub film. Ale jakie przedstawienie? Jaki koncert? Jaki film? Kto ma decydować, czy będzie to oferta typu rozrywkowego, czy z akcentem edukacyjnym lub politycznym? Aby nie rodzić tego typu obiekcji, pracodawca na ogół odstępuje od takiej formy wydatkowania funduszu socjalnego.
Plusy świadczeń socjalnych
Największy wpływ na zadowolenie i wydajność pracowników mają wzajemne kontakty i relacje, atmosfera pracy i zespołowość. Wszelkie formy świadczeń socjalnych adresowane do wszystkich pracowników są najlepszą formą ich integracji, budują osobiste relacje między pracownikiem a firmą oraz między pracownikami. Wobec powszechnej dezintegracji bardzo trudne jest znalezienie takich form, które byłyby powszechnie akceptowane. Już nie sprawdzają się rodzinne festyny, nie ma takiego jak jeszcze 10 lat temu szacunku dla zakładowej wigilii. Obecnie powstają firmy specjalizujące się w świadczeniach integracyjnych, ale na ogół mają one bliżej określonego adresata, np.: dla pań kurs kosmetyczny, dla panów paintball. Coraz szersza jest oferta zajęć sportowych typu karnety na basen lub wykupienie godzin w hali sportowej i ćwiczenia usprawniające lub rozgrywki w wybranej dyscyplinie sportu. Tego typu oferta ma znaczący wpływ na zdrowie i kondycję pracowników, co jest widoczne podczas pracy. Wiele firm wykupuje pakiety usług z zakresu ochrony zdrowia, które zapewniają szybszy niż systemie powszechnym dostęp do lekarzy specjalistów, możliwość korzystania z profilaktyki itp. W 2019 r. mamy rynek pracownika. To pracownik, szczególnie ten wykształcony i oczekiwany przez pracodawcę, wybiera miejsce pracy. Atuty, jakie firma oferuje mu poza wynagrodzeniem, są podstawowym argumentem dla przyjęcia oferty. W nowatorskich firmach, w korporacjach świadczenia takie, w nowym języku zwane benefitami, są ważnym elementem rozmów o angażu.
Jakie rozwiązanie?
Zdecydowanie łatwiej jest znaleźć atrakcyjne i akceptowane formy świadczeń socjalnych w firmach, których pracownicy mieszkają w jednym mieście lub stosunkowo blisko. Znacznie trudniej, gdy są rozproszeni w odległych miejscach. Ażeby zniwelować wymienione, a także inne minusy i plusy, czyli pogodzić wodę z ogniem, w wielu firmach po prostu wykupuje się bony do realizacji w wybranej sieci handlowej, aby pracownicy sami zdecydowali, na co chcą przeznaczyć dodatkowe fundusze. Choć na ogół akceptowane, rozwiązanie to nie realizuje celów, jakie przyświecały inicjatorom i ustawodawcom powołującym fundusz świadczeń socjalnych. Ciągle sporym zainteresowaniem pracowników cieszą się choinki dla dzieci organizowane przez instytucje kultury lub wyspecjalizowane firmy. Ta forma nie budzi sprzeciwu, bo adresat jest zawsze lubiany, a przeżycia dzieci niosą radość również dorosłym. Zabawie przy choince towarzyszą prezenty, ale ich zawartość budzi kolejne obiekcje: słodycze – nie, bo niezdrowe, owoców cytrusowych mamy pod dostatkiem, a zabawki zawsze zawierają zróżnicowanie. Fundusz świadczeń socjalnych czeka na nowoczesne zagospodarowanie, zgodne z jego celami, ale także z oczekiwaniami pracowników. Fundusz ten jest nadzorowany, a wydatkowanie kontrolowane przez społeczne ciała funkcjonujące w firmie, natomiast rzadko jest tematem zainteresowania Urzędu Skarbowego. Pracodawcy zwracają także uwagę na absorbowanie jego tworzeniem i rozliczeniem nielicznych pracowników administracyjnych w prywatnych firmach.
Lubuski Przyjazny Pracodawca
Potwierdzeniem słuszności troski pracodawcy o pracownika jest konkurs od sześciu lat organizowany przez Lubuską Organizację Pracodawców pod hasłem „Lubuski Przyjazny Pracodawca”. Zdecydowanie przekracza on ustawowe gospodarowanie funduszem świadczeń socjalnych, a preferuje nowoczesne relacje między pracodawcą a pracownikiem. Regulamin nagrody określa, że jest ona przyznawana „pracodawcom wykazującym się szczególną dbałością o zachowanie standardów zarządzania i ładu korporacyjnego, przejrzystą polityką informacyjną oraz aktywnymi działaniami ze społeczną odpowiedzialnością biznesu”. Kryteria jej przyznania to: wysoki poziom organizacji wewnętrznej potwierdzonej np. posiadaniem odpowiednich certyfikatów, prowadzenie działań prospołecznych i proekologicznych, nowoczesny model zarządzania, w tym zasobami pracy, przestrzeganie przepisów prawa, zasad etyki i uczciwej konkurencji, tworzenie przyjaznych warunków pracy i płac. Nagroda przyznawana była w pierwszych dwóch latach w trzech podstawowych kategoriach: dla dużych firm (powyżej 250 pracowników), dla średnich (od 250 do 50 pracowników) oraz dla małych i mikro (do 49 pracowników). W następnych latach rozszerzono kategorie o europracodawcę i pracodawcę samorządowego. Kandydatów do nagrody zgłaszają członkowie Lubuskiej Organizacji Pracodawców, a przyznaje ją kapituła powoływana przez prezesa zarządu LOP. Nagroda wręczana jest co roku podczas seminaryjno-integracyjnego spotkania członków LOP. Do 2019 r. nagrodę otrzymało ok. 30 firm, włączając w tę liczbę wyróżnienia.
Stosunek pracownika do miejsca pracy
Ciekawe jest prześledzenie, jak nazywane było miejsce pracy na przestrzeni lat i w zmieniających się ustrojach gospodarczych. W XIX wieku miejscem pracy była „manufaktura”, „fabryka”, także „warsztat”. W okresie socjalizmu był to „zakład pracy” lub „przedsiębiorstwo”. Współcześnie oficjalnie określamy to miejsce jako „firmę”, a wyższą formę jako „korporację”. Natomiast potocznie często nazywa się je: „interes”, „biznes”, „geszeft”, nawet „arbait”. Młodzi pracownicy najczęściej mówią: „idę do roboty” lub „idę do arbaitu”. Przed laty miejsce pracy było szanowane, pracownik wiązał się z nim na całe życie. We współczesnym języku to miejsce jest deprecjonowane, w jego określeniu brak szacunku do firmy, pracy, także pracodawcy. Zbudowanie więzi między pracodawcą a pracobiorcą, wykształcenie nowoczesnych form budowania takich relacji jest ciągle podstawowym zadaniem polityki społecznej.
Źródło: Gorzów… z dziejów gospodarczych Miasta i Regionu, pod red. Józefa Finstera, Gorzów Wielkopolski 2020.